Śpiewała jak mężczyzna
Głos wydobywający się z jej gardła miał w sobie kojącą nostalgię, która w ciągu kilku sekund potrafiła zmienić się w krzyk rozpaczy. Do jej strun głosowych przykleiła się samotność, wyrażana zachrypniętymi dźwiękami, które nie pozostawiały złudzeń - ich właścicielka nie była szczęśliwa. Ale potrafiła ukoić swój ból istnienia.
Zawsze znajdzie się kilka sposobów, by go nie czuć. A Chavela Vargas musiała nauczyć się sobie z nim radzić, bo inaczej nie przetrwałaby w południowoamerykańskim świecie macho. Jak to robiła, opowiada przejmujący film „Chavela” w reżyserii Dareshy Kyi i Catherine Gund. Obejrzałam go na Krakowskim Festiwalu Filmowym.
Nie bez powodu wybrałam właśnie tę produkcję z całej gamy prezentacji pokazywanych w ramach mojej ulubionej imprezy. Chavelę Vargas poznałam znacznie wcześniej, choćby dzięki obrazom Pedro Almodovara czy filmowi „Frida” z Salmą Hayek, gdzie śpiewa przejmujący utwór „Paloma Negra”. Pieśniarka jak nikt inny miała do tego prawo, bo przed laty łączył ją namiętny związek z Fridą Kahlo, który pozostawił w niej ślady do końca życia.
Ale zanim do tego doszło Chavela była Isabellą, śliczną dziewczynką urodzoną w zamożnej kostarykańskiej rodzinie. Tylko że rodzice się rozwiedli, a dziecko podrzucili wujostwu, nie martwiąc się więcej jego losem. Gdy dorosła, przestała być słodką Isabellą, a zmieniła się w Chavelę, jak sama o sobie mówiła - „sukę”. Podarła sukienki z falbanami, ubrała męski strój i zaczęła śpiewać jak mężczyzna, wyznając w swoich pieśniach uczucia kobietom.
To było nie do pomyślenia w meksykańskiej kulturze macho. Ale Chavela nie dała się jej zniszczyć, tym bardziej, że ludzie przychodzący do klubu chcieli jej słuchać, a żony najważniejszych dygnitarzy romansowały z nią po kryjomu, nie mogąc oprzeć się jej intrygującej dwuznaczności.
Chavela, by poradzić sobie ze swoją innością, nie tylko śpiewała jak mężczyzna, ale i piła jak mężczyzna. Noce spędzane w barze płynnie przechodziły w kolejne świty, doprowadzając do tego, że wyjście na scenę bez tańczącej w żyłach zmrożonej pocieszycielki stało się niemożliwe. Niemożliwe było też przetrwanie bez niej odejścia w zaświaty jej ukochanego kompozytora. Chavela spędziła długie godziny śpiewając przy jego trumnie z butelką tequili w ręku.
O tym wszystkim opowiada sama artystka, z którą autorki dokumentu przeprowadziły przed śmiercią fascynujący wywiad. Na ekranie słychać też głos jej kochanek, przyjaciół i Pedro Almodovara, który starszą panią przywrócił światu wykorzystując jej piosenki w swoich filmach, ale też organizując jej koncerty. Dzięki nim w końcu poczuła się spełniona. Czy na pewno szczęśliwsza? Trudno powiedzieć, bo smutek i samotność, które przykleiły się do jej krtani, słychać było do końca. Przekonajcie się o tym koniecznie. Film „Chavela” można zobaczyć jeszcze jutro o 12.30 w kinie Mikro. a