Thriller bez napięcia
To był idealny temat na film. Postać pisarza, który w wydanej przez siebie książce przyznaje się do morderstwa sprzed czterech lat, może porwać niejednego twórcę. Nawet Roman Polański zainteresował się tą historią, przez pewien czas wspominając, że może oprze na niej swój kolejny film.
Nic dziwnego, bo odkrywanie motywacji kierujących filozofem, który koniecznie chciał zostać wziętym pisarzem powieści kryminalno-erotycznych, są rzeczywiście interesujące, choć - jak uznał w końcu sąd - dość banalne. Wyobrażeniom o nich nie oparła się jednak Kasia Adamik, której film „Amok” możemy wciąż oglądać na naszych ekranach.
Przestępca, obecnie odsiadujący karę 25 lat więzienia, uruchomił jej wyobraźnię na tyle, że dostrzegła w nim coś więcej niż zwykłego bandytę, który zamordował młodego architekta z powodu chorej zazdrości o żonę. Reżyserkę zainteresowała napisana przez niego książka, obficie cytowana na ekranie.
Kiedy słucha się jej fragmentów, nie można oprzeć się wrażeniu, że ma się do czynienia z grafomanią czystej wody. Ale to nie przeszkadza Adamik wyciągać z niej dużo głębszych wniosków. Dlatego co rusz mamy tu filozoficzne i filologiczne skojarzenia.
Mówi się sporo o Nietzschem, policjanci dyskutują o symulakrach Baudrillarda, a gdy bohater sięga na półkę po książkę to musi to być „Zbrodnia i kara” Dostojewskiego. Nie wspominając już o cytacie z Dantego widniejącym na drzwiach prowadzących do pomieszczenia, gdzie odbywa się impreza narkotykowa.
W kinie widziałam o wiele gorsze rzeczy
Te mroczne klimaty może i współgrają z interesującymi zdjęciami Tomasza Naumiuka, ale jest ich tak dużo, że stają się jedynie erudycyjną zabawą, odciągającą od istoty filmu, pozbawionego po prostu w wielu momentach niezbędnego w thrillerze napięcia. Ma je wprawdzie budować muzyka Antoniego Łazarkiewicza, ale jest jej tak dużo, że zagłusza to co najistotniejsze, czyli relacje między aktorami.
Zresztą grający Krystiana Balę Mateusz Kościukiewicz od samego początku ma rybie spojrzenie, którym wysyła jeden przekaz - „jestem psychopatą”. To sprawia, że nie wierzyłam w jego psychologiczną rozgrywkę z policjantem (Łukasz Simlat), która miała pokazać niejednoznaczność tej postaci, jej zawieszenie na granicy zbrodni i niewinności.
Ja patrząc na niego byłam od razu przekonana, że to on zabił. Zresztą trochę się nie dziwię, bo gdybym miała tak irytująco nijaką żonę, to pewnie zrobiłabym to samo. Oczywiście ironizuję, ale rola Zofii Wichłacz, będącej raz uległą kurą domową, a raz lubiącą starszych panów femme fatale, to pudło obsadowe „Amoku”.
Z filmu wynika, że Krystian Bala zabił i opisał to w swojej książce, bo chciał, by stało się o nim głośno. By gazety pisały o jego powieści, a telewizyjne stacje zapraszały go do programów telewizji śniadaniowej, dzięki czemu była już żona mogłaby o nim usłyszeć.
I to mu się udało. W przeciwieństwie do filmu, którego stał się bohaterem. A może nie jestem sprawiedliwa. W końcu w kinie widziałam o wiele gorsze rzeczy. Ale ta historia naprawdę idealnie nadawała się na duży ekran.