To sprawia zwyczajną przyjemność
W czasach, gdy dookoła panowała szarzyzna, a jedną z niewielu kolorowych rzeczy była żółta sukienka z grempliny mojej mamy, babcia Bronia przynosiła z targu staroci prawdziwe cudeńka. A to porcelanową rybkę, która wyciągała dziubek do góry, a to pomalowane w esy floresy puzderko, do którego nic się nie mieściło, a to figurkę w kształcie muszelki, która nawet nie mogła służyć za flakon.
Gdybym wtedy była uważniejsza, pewnie na niejednym z tych przedmiotów znalazłabym znak firmowy Zsolnay. Uświadomiłam to sobie oglądając w Międzynarodowym Centrum Kultury wystawę poświęconą przedmiotom ozdobnym pochodzącym z fabryki w Peczu, gdzie tworzono rzeczy najbardziej reprezentatywne dla węgierskiej secesji.
Manufaktura, która powstała w połowie XIX wieku, spełniała oczekiwania rozwijającego się mieszczaństwa, które chciało się otaczać ładnymi przedmiotami. A że rodzina Zsolnay, nie tylko w pierwszym pokoleniu fabrykantów, lecz także w następnych, miała świetne wyczucie chwili, produkcja choćby ceramicznych przedmiotów ruszyła tam z kopyta, szybko zyskując uznanie na niejednej światowej wystawie.
W MCK możemy przyjrzeć się zdjęciom przedstawicieli rodu, którzy bez wątpienia opływali w dostatki, ale też niezależnie od płci i wieku zaangażowali się w rodzinny interes.
I tak dwie siostry Terez i Julia zamiast zbijać bąki i korzystać z fortuny ile wlezie, siedziały w swoich pracowniach i ozdabiały wazony, wazy, filiżanki i inne znacznie mniej praktyczne naczynia. Kiedy Julia wyjechała do Paryża, nie zwiedzała beznamiętnie Luwru, jak wiele pań z wyższych sfer, tylko podpatrywała tamtejsze wzory, by móc wykorzystać je w rodzinnej fabryce. Dzięki ujrzanej tam łyżeczce w kształcie kwiatu lotosu, pochodzącej z egipskiej kolekcji muzeum, powstał przepiękny serwis do kawy, herbaty i lodów, który cieszy oczy zwiedzających krakowską wystawę.
Projekty Juli poszerzył jej mąż, polski architekt Tadeusz Sikorski, który dość szybko po ślubie został dyrektorem artystyczny fabryki Zsolnay. Nic dziwnego, w końcu w tym rodzie zięciów dobierało się starannie. Dlatego mąż Terezy też nie mógł wypaść sroce spod ogona i musiał przyczynić się do rozwoju biznesu. Ale to nasz rodak zaprojektował rodzinne mauzoleum, które wzniesiono w Peszcie. Już sam jego projekt sprawia, że mam ochotę wybrać się na Węgry. Tym bardziej, że teraz wiem, skąd biorą się spotykane w Budapeszcie, ale nie tylko, niebywałej urody elementy architektoniczne zdobiące fasady tamtejszych budynków.
W Międzynarodowym Centrum Kultury po raz kolejny przygotowano świetną wystawę wpisującą się nurt prezentacji dzieł sztuki z terenów dawnej monarchii habsburskiej. Gdybym dziś mogła zabrać na nią babcię Bronię, wiem, że byłaby zachwycona. Ale mnie też znajdujące się tu przedmioty sprawiają zwyczajną przyjemność.a