Turystyczny folder
Mam pewne podejrzenie, że w statystykach biur podróży spadła ilość wyjazdów turystycznych Amerykanów do Francji. Może wybierają inne kierunki? Może znudziło się im kontemplowanie wieży Eiffla czy obrazów w Luwrze. A może przejedli się żabimi udkami i sufletami? Istnieje takie prawdopodobieństwo, a do owego przekonania zbliżyła mnie projekcja filmu „Paryż może poczekać”, który ma przypomnieć, nie tylko zresztą obywatelom USA, że Francję należy odwiedzać. Bo… warto.
W filmie wyreżyserowanym przez Eleonorę Coppolę (skądinąd żonę Francisa od „Ojca chrzestnego” i mamę Sofii, która nakręciła oscarowy obraz „Między słowami”) niby wszystko się zgadza, a szczególnie czas, w którym jest on puszczany w kinach. Są wakacje i wszyscy, szczególnie ci, którzy muszą siedzieć w lecie w mieście, chętnie obejrzą lekką komedię o sympatycznych bohaterach, którzy jadą z Cannes do Paryża. Problem polega tylko na tym, że zamiast miłej fabuły dostają półtoragodzinną reklamówkę z nudnymi, papierowymi dialogami przepisanymi z przewodników turystycznych.
Prowokuje do nich prosta sytuacja. Anne (Diane Lane) jest zaniedbywana przez męża, amerykańskiego filmowca. Nie ma on dla niej czasu, bo ciągle pracuje przez telefon, kontrolując różne plany zdjęciowe. Nic więc dziwnego, że przyjmuje propozycję jego wspólnika Jacques’a, który postanawia pokazać jej francuską prowincję i niektóre miasta leżące na trasie z festiwalowego Cannes do Paryża. I tu zaczyna się seria wyskakujących z każdego kadru stereotypów, które nawet najbardziej stęsknionego za różowym winem z Prowansji i polami lawendy widza muszą doprowadzić do niekontrolowanego ziewania.
Jacques, jak na typowego Francuza przystało, jest uroczy, uwodzicielski i na pewno niezły w łóżku, o czym świadczą miny jego kochanek spotykanych na trasie. Poza tym interesuje go wyłącznie celebracja życia, czyli jedzenie wymyślnych frykasów i degustowanie francuskich win. Co chwilę robi więc przystanki w całkiem niezłych restauracjach, karmiąc Anne wszystkim, co najlepszego oferuje jego kraj, a co potencjalni turyści powinni koniecznie skosztować. Zabiera ją również do muzeów i starych kościołów, opowiadając o nich historie, które każdy rozsądny człowiek pomija w przewodnikach, żeby nie zasnąć już przy wejściu.
No i tak się to toczy, a ja coraz częściej spoglądam na zegarek. Domyślam się, że ktoś zapłacił za ten film, żeby umieścić w nim tzw. produkt lokowany, którym jest Francja. Niedawno dowiedziałam się, że w Krakowie kręcony jest nowy serial „Miasto skarbów”. Mam nadzieję, że Smok Wawelski nie znajdzie się w jego czołówce.