Ukraińcy u nas popracowali, pomieszkali, ale zaczynają się pakować. Jadą za lepszym chlebem na Zachód. Tam więcej zarobią
- Szukam piekarzy do pracy. Dam 3 tysiące złotych na rękę. Zgłosił się pośrednik. Powiedział, że jak zaproponuję więcej, to znajdzie kandydatów wśród Ukraińców - opowiada właścicielka piekarni.
Bydgoszczanka dodaje: - Ja moim pracownikom podwyższyłam wypłaty, żeby ich zatrzymać. 3 tysiące złotych miesięcznie za około 6 godzin pracy na dobę to chyba nie jest źle, ale i tak chętnych wśród Polaków nie ma.
Myślała więc, że bez problemu znajdzie zainteresowanych wśród obcokrajowców ze Wschodu. - Nie przyszedł żaden - mówi kobieta. - Nie stać mnie na kolejne podwyżki. I tak zarabiam tyle, co moi pracownicy. Tyle, że oni mają stałe pensje, a ja żyję z tego, co mi zostanie po dokonaniu opłat.
Ucieczka przed biedą
Pracownicy z zagranicy czasem i tak dla lokalnych firm są ostatnią deską ratunku. Pojawili się u nas masowo. I to nieprzypadkowo. W wyniku konfliktu na wschodzie Ukrainy (która jest drugim z największych pod względem terytorium, ale najbiedniejszym krajem Europy) wiele miejsc pracy zniknęło, zostawiając bez źródła utrzymania od kilku do nawet kilkunastu tysięcy rodzin pracowników.
- Wśród obywateli państw, które uznają Polskę za atrakcyjny kierunek imigracji, znajdują się Ukraińcy, Rosjanie i Białorusini, ale także obywatele państw azjatyckich (Wietnamczycy, Chińczycy, Hindusi) i obywatele państw Kaukazu Południowego - wymieniają eksperci Warsaw Enterprise Institute.
Nasi pracodawcy i przedsiębiorcy, mimo wsparcia, jakim są cudzoziemcy, nadal mają spore braki kadrowe, a niebawem mogą mieć jeszcze większe. O szczegółach przeczytaj w dalszej części artykułu.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień