Większe Opole. Jak się żyje nowym mieszkańcom?
W Czarnowąsach sześć tygodni po powiększeniu Opola plusów ujemnych ludzie widzą więcej niż dodatnich. Co się zmieniło na lepsze? Nic. - Jeszcze nie przestaliśmy walczyć o swoje - mówią.
- Co się u nas nie zmieniło po powiększeniu Opola? Nie zmieniło się to, że pozostała nienawiść - mówi Józef Malcharczyk. - Jaką w nas zasiał ratusz, próbując skłócić ludzi. Tego nie można wybaczyć i to już zostanie na zawsze. Byliśmy, jesteśmy i będziemy w Czarnowąsach. Nigdy w Opolu.
Dowód na to, że obecny stan prawny odbiega od stanu świadomości przynajmniej części mieszkańców, pan Józef nosi w kieszeni. I to dodatkowo go drażni.
- Przy składaniu wniosków o nowe dowody osobiste każe się nam wpisywać, że urodziliśmy się w Opolu - pan Józef na dowód pokazuje błyszczący jeszcze nowością dokument, a w nim zapis: miejsce urodzenia: Opole. - To jest nieprawda. My formalnie - po powiększeniu - mieszkamy w Opolu. Więc ja rozumiem, że mam w dowodzie zmieniony adres. Ale urodziłem się w Czarnowąsach. Nigdzie indziej. Nawet w takiej symbolicznej sferze próbuje się nam zabrać naszą tożsamość i zmienić historię. Tak być nie może. Chcemy w Sejmie ruszyć tę sprawę.
- Nikt z pracowników opolskiego urzędu nie umiał nam powiedzieć, na jakiej podstawie dokonuje się takiego zapisu ewidentnie sprzecznego z aktami urodzenia - dodaje Krystyna Pietrek, do niedawna sołtys Czarnowąs. - Ja bym takiego dowodu nie przyjęła.
- Na razie mamy preferencyjne stawki podatku - przyznaje Andrzej Czok. - Ale za rok to się pewnie zmieni i będą wyższe. Jeździ do nas więcej autobusów MZK. To prawda. Nawet więcej niż potrzeba. Co drugi jedzie pusty. Do Brzezia dojeżdżają już z wyłączonymi światłami w środku. Bo pasażerów nie ma. Zastanawiam się, kiedy te nieopłacalne linie, otwarte, żeby ładnie wyglądało, ktoś pozamyka. Prowadzę firmę rodzinną, więc musiałem zmieniać różne dokumenty i wpisy. Zwykły mieszkaniec jeszcze tego nie musi robić, ale my zmienialiśmy np. tablice rejestracyjne w samochodach. Wszędzie, gdzie mam jakieś kontakty, musiałem aktualizować adres. Problemem w tym przypadku nie jest koszt, ale czas i energia, które trzeba było na to stracić.
- Ludzie starsi, jak załatwiali coś w dawnej gminie, czuli się pewnie. Nie mieli poczucia dystansu. Ostatnio moja ciotka jechała coś załatwić w sprawie przepisanego na dzieci domu do Opola. Zażądano od niej aktu notarialnego upoważniającego do odebrania listu. Dla takich osób to jest duży skok i duży stres. Nie da się zadekretować, co ludzie mają myśleć - podkreśla Urszula Nowainska. - Pracuję jako pielęgniarka w dwóch szkołach. Słyszę, jak dzieci mówią, że jadą do miasta, czyli do Opola. One się nie czują jego częścią. Zresztą, jak biorą udział w jakichś konkursach, to się ich wywołuje jako szkołę w Czarnowąsach, nie w Opolu.
- Na czterdzieści osiem ulic, jakie mamy, tylko piętnaście zostało bez zmian - wylicza Krystyna Pietrek. - Wśród nowych nazw dominują takie, do których trudno się przywiązać: Bursztynowa, Pistacjowa, Mandarynkowa. Skąd oni je pobrali? Zresztą na razie nikt ich nie używa. Tym bardziej że wszędzie wiszą tabliczki ze starymi nazwami. To powiększa chaos.
- Nasze pokolenie już się nie przestawi - sądzi Irena Kałuża. - Przez lata przyzwyczajaliśmy się do starych nazw. Może młodzi z czasem przywykną.
- Bałagan się robi, choćby kiedy przywożą coś kurierzy - dodaje pani Pietrek. - W GPS-ie mają już nowe ulice. Na tabliczkach widzą stare nazwy. Przecież to jest bez sensu. Absurdów związanych z ulicami jest więcej. W jednej z dzielnic Opola jest ulica Boczna, a przy niej dziewięć domów. I tamta Boczna została. Przy Bocznej w Czarnowąsach są 23 numery, ale to nam kazano nazwę zmienić. Nie ostała się u nas ulica Ogrodowa, choć tam tylko pod numerem 23 - w dawnym hotelu robotniczym - mieszka we własnościowych mieszkaniach 60 rodzin.
Mieszkańcy Czarnowąs, z którymi rozmawiamy, zwracają uwagę na jeszcze jedną niedogodność związaną z mieszkaniem w „dużym Opolu”. Wiele osób jeszcze w gminie Dobrzeń Wielki swoje grunty rolne przekształciło w planie zagospodarowania w działki budowlane. Po przeniesieniu do Opola nie ma po tym śladu. Więc będzie problem z zezwoleniami na budowy.
- Plany zagospodarowania są obowiązujące tylko dla gminy, w której powstały - mówi Krystyna Pietrek. - Prezydent Opola mówił nam, że one przejdą z gminy do gminy z automatu. To nie jest prawda. Tak jak nieprawdą jest, że sołtysi automatycznie przekształcą się w przewodniczących rad dzielnicy. Potrzebny będzie zupełnie nowy plan zagospodarowania i nowe wybory do rad dzielnic. - Całe to zamieszanie z dużym Opolem nie zachęca młodych, którzy zarobili na Zachodzie, żeby wracać i inwestować. A ludzie tutaj? Wielu zapowiada, że będą protestować dalej.
- Głosy są różne - przyznaje Irena Kałuża. - Są zadowoleni, że znaleźliśmy się w Opolu, są obojętni, którzy nie odczuli większej zmiany, i są tacy, którzy się nadal buntują. Myślę, że na pełniejszy bilans powiększenia trzeba będzie poczekać przynajmniej rok.
Winów - nam bliżej do Opola
Jan Damboń, były sołtys Winowa i aktualny opolski radny, pytany, co w jego wiosce, przepraszam, dzielnicy Opola zmieniło się w czasie sześciu tygodni od powiększenia miasta, bez zastanowienia wymienia zasady wywozu odpadów.
- Czarne kubły na śmieci zmieszane były wywożone w gminie Prószków raz w miesiącu. Teraz robi się to co dwa tygodnie. Zwłaszcza teraz, gdy do tych pojemników wysypuje się popiół z pieców, to jest ulga. Z popiołem nie ma co robić. Przydałoby się, żeby zabierano go jeszcze częściej.
Mieszkańcy chwalą sobie także miejski autobus, który wreszcie tu dojeżdża.
- To jest chyba największa zmiana na lepsze i przydatna, bo widać, że mieszkańcy naprawdę nim jeżdżą - zwraca uwagę Michał Dusza, mieszkaniec Winowa z doświadczeniem pracy na Zachodzie. - Niedogodność polega na tym, że trzeba stopniowo wymieniać dokumenty. Choćby przy przerejestrowywaniu auta terminy są dość odległe.
- Ludzie autobus chwalą, skarżą się na brak pętli - dodaje Jan Damboń. - Część kierowców wjeżdża w ulicę Szkolną, gdzie kurs się kończy, i zamiast schować się na poboczu, zostawiają autobus na drodze. Parę razy o mało nie doszło do wypadku, bo go tam zwyczajnie nie widać. Stoi wprawdzie blisko słupa. Ale co z tego, jak na tym słupie nie ma lampy. Nie dalej jak przedwczoraj interweniowałem w tej sprawie i usłyszałem, że jej załatwianie trwa. Wydawało mi się, że na powieszenie lampy wystarczą dwa, trzy dni. Okazuje się, że byłem w błędzie. A szkoda, bo czekający na autobus w miejscu oświetlonym, a nie w ciemnościach czuliby się pewniej.
Nie wiadomo, czy do budowy pętli w ogóle dojdzie i czy warto wydawać na to pieniądze, skoro kwestią czasu jest otwarcie w prószkowskiej Pomologii wydziału Uniwersytetu Opolskiego. Mieszkańcy Winowa spodziewają się, że trasa miejskiego autobusu zostanie wydłużona aż tam.
Tablica z nazwą Opole była tu zawsze. Tyle że kiedyś oznaczała wyjazd z miasta, a teraz stoi na drugim końcu Winowa i wyznacza wjazd. Póki co zniknęła tablica dwujęzyczna z napisem Winau.
Były sołtys uważa, że jej brak nie wzbudza u przeciętnego winowianina wielkich emocji. - Powiedziałbym tak - precyzuje Jan Damboń: - U nas nie było protestów, kiedy podwójne tablice wieszano, ale nie było ich także z tego powodu, że je zdjęto.
Podobnie chłodne emocje - jeśli nie liczyć pierwszego okresu po ogłoszeniu zamiarów przez Arkadiusza Wiśniewskiego - towarzyszyły tu jego zdaniem powiększeniu miasta. Protest wystygł tu szybko z prostego powodu. Winów zawsze mocno do Opola ciążył, a i leży blisko stolicy województwa. Do centrum Opola jest stąd - jak szacują moi rozmówcy - o jakiś kilometr bliżej niż do Urzędu Gminy w Prószkowie.
- Dzieci do szkoły podstawowej póki co chodzą przede wszystkim do Prószkowa i do Złotnik - mówi Michał Dusza. - Jeśli coś się pod tym względem zmieni, to dopiero po wakacjach. Ale część rodziców już teraz wozi dzieci do Opola i do podstawówki, i do gimnazjum. Rodzice w drodze do pracy zawożą dziecko do Wójtowej Wsi do szkoły. Dyrektorzy nie robili i nie robią problemów, skoro subwencja oświatowa idzie za uczniem. Chociaż formalnie trzeba było zameldować dziecko u krewnych w Opolu, teraz ta fikcja się skończy.
- Niedogodność jest taka, że gimbus nie dowozi dzieci z Winowa do szkoły w Złotnikach. Dojeżdża tylko do Górek - zauważa Jan Damboń. - Rodzice muszą je podwozić.
Pomysły na nazwy kilku ulic, które trzeba było przemianować zmieniały się tu kilkakrotnie. Ostatecznie stanęło na tym, że część z nich nosi nazwy znanych osób pochodzących z Winowa (znanego budowniczego kościołów ks. Franciszka Duszy oraz ks. Pawła Buhla, misjonarza, który zginął w Chinach w 1944 roku), ale pojawiły się też nazwy typu Lazurowa czy Winogronowa.
- Listonoszka się nie myli, bo urzędy pocztowe się dogadały i obsługuje nas nadal pani z Prószkowa - podkreśla Jan Damboń. - I zna wszystkich mieszkańców i ich adresy.
- Natomiast wraz z powiększeniem Opola zniknął ośrodek zdrowia prowadzony przez panią Bednarek - dodaje Michał Dusza. - Został budynek i on póki co - jak wszystkie budynki tego typu - jest własnością gminy Prószków użyczoną Opolu. To jest kłopot, bo tam do lekarza chodził nie tylko Winów, także mieszkańcy Górek, Folwarku itp. Teraz ludzie najczęściej jeżdżą do przychodni na Zaodrze. Mamy obietnicę prezydenta, że placówkę otworzy tu któraś z firm medycznych działających w Opolu. Zwłaszcza ludzie starsi tego oczekują.
Na rozwiązanie czeka sprawa niedużej winowskiej winnicy, którą od miejscowego rolnika dzierżawiła przez 10 lat gmina Prószków. Opole na razie nie jest zainteresowane tym miejscem.
- Nikt tu alkoholu na przemysłową skalę produkował nie będzie, ale wino z Winowa ma swój walor promocyjny i miało go wtedy, gdy byliśmy wioską, i ma go dziś, kiedy jesteśmy dzielnicą Opola - mówi były sołtys.
Chmielowice - miasto to nowe możliwości
Rozmowy z mieszkańcami Chmielowic pokazują, że na razie duży wpływ na ocenę skutków powiększenia Opola ma nastawienie do tego pomysłu. Kazimierz Ożóg, profesor Uniwersytetu Opolskiego, nie ukrywa, że był jego zdecydowanym przeciwnikiem. Dziś na Chmielowice włączone do Opola patrzy krytycznie.
- Na bocznych ulicach tej zimy nie pojawił się ani jeden samochód odśnieżający - zauważa. - Wiele razy sygnalizowałem to na witrynie służącej do zgłaszania potrzeb mieszkańców. Bez efektu. Kiedy należeliśmy do gminy Komprachcice, tak nie było. Sprawę załatwiał jeden telefon i ulicę posypywano piaskiem.
Pan Ożóg jako rodzic obawia się o przyszłość chmielowickiej szkoły pod nowymi rządami. - Ona jest mała, ale bardzo potrzebna. Nie tylko uczniom. To jest miejsce, gdzie poznają się, przyprowadzając dzieci, dawniejsi i nowi mieszkańcy - mówi.
Jego zdaniem ratusz zrobił źle, wycofując się z obietnicy ustawienia tak zwanych „witaczy” w języku niemieckim.
- To nie byłyby oficjalne tablice drogowe, ale w sferze symbolicznej byłyby dla wielu naszych mieszkańców ważne. Myślę, choćby o moich sąsiadach, którzy mówią po niemiecku swobodnie i myślę, że takiego znaku swojej tożsamości bardzo by chcieli - mówi.
Mój rozmówca podkreśla także, że są takie ustalenia związane z włączeniem Chmielowic do miasta, które pozostają tylko na papierze. Jednym z nich jest funkcjonowanie taksówek. - Nie ma szans, żeby zmusić taksówkarza, żeby pojechał za tę samą miejską taryfę aż do nas. To jest fikcja - mówi Kazimierz Ożóg.
Edward Odelga, były sołtys Chmielowic, pytany, co się w jego dzielnicy zmieniło po powiększeniu na lepsze, na pierwszym miejscu wylicza… odśnieżanie.
- Wiele osób to mówi - podkreśla były sołtys. - Sypie się teraz solą, a nie piaskiem, więc droga jest czarna. A ponadto odśnieżane są chodniki. Przynajmniej te szersze. Opole dysponuje odpowiednim sprzętem.
Pan Odelga podkreśla, że sam był przeciwnikiem powiększenia Opola i krytykiem formy, w jakiej prezydent Wiśniewski rzecz przeprowadził. Wystarczająco zdeklarowanym, żeby malować i wieszać hasła podkreślające, że Chmielowice i Żerniki należą do Komprachcic, a nie do Opola.
- Ale z czasem uświadomiłem sobie, po pierwsze, że włączenie nas do miasta jest nieodwracalne, a oznacza nie tylko problemy, ale i nowe możliwości - mówi. - Zmieniliśmy więc nasz LZS na Stowarzyszenie Kulturalno-Sportowe Chmielowice i tak poprawiliśmy jego statut, by móc korzystać z tej oferty, jaką miasto na taką działalność proponuje. 24 lutego z grupą mieszkańców pojedziemy do partnerskiej miejscowości Nickenich na karnawał. Zawieziemy ze sobą zaproszenie prezydenta Wiśniewskiego na opolskie targi turystyczne i na jubileusz 800-lecia miasta. Mam świadomość, że włączenie Chmielowic do dużego Opola inaczej będzie oceniać starsza pani, która ma asfalt przed domem i kanalizację i musi jeździć wymieniać dokumenty i składać na nowo deklarację śmieciową. Ma głównie kłopot. Jak ktoś mieszka przy drodze gruntowej bez oświetlenia, patrzy w stronę Opola z nadzieją. Bo Komprachcice może i chciały nas zatrzymać, ale niewiele były gotowe nam dać.
Na dowód były sołtys przytacza liczby. Utrzymanie placówek oświatowych, odśnieżanie, drobne remonty naszych dróg kosztowały gminę około 2 mln zł. A dochód gminy z Chmielowic był większy o kolejne trzy miliony. Tymczasem trudno było się doprosić o jakieś inwestycje, zwłaszcza drogowe. - W ciągu ostatnich dwóch lat nie było żadnej - twierdzi Edward Odelga.
Wśród plusów, jakich mogą doświadczyć przynajmniej niektórzy mieszkańcy Chmielowic po powiększeniu Opola, jest zysk z tego, że ich grunty, na przykład łąki, staną się z czasem działkami pod zabudowę.
- Tereny budowlane w Chmielowicach już dużo nie zyskają na wartości, bo już przedtem były bardzo drogie - mówi. - Ale jest możliwość, że tych działek będzie więcej. Nabywcy na pewno się znajdą.
Inną nadzieją byłego sołtysa są rady dzielnic, każda z własnym, liczącym 100 tys. zł budżetem. Kierunki ich wydatkowania mają wskazać zebrania mieszkańców.
- Ale już teraz złożyliśmy trzy wnioski do budżetu miasta - dodaje Edward Odelga. - Na sport dostaliśmy nawet 1000 zł więcej, niż mieliśmy przedtem. Staramy się jeszcze o pieniądze na zajęcia pozalekcyjne dla dzieci i młodzieży i na informator dzielnicowy, w którym będą promować swoją działalność chmielowickie stowarzyszenie, szkoła, przedszkole itp. Chcemy iść naprzód.