Zdjęcia, które gryzą niczym rajtuzy
Nie pamiętam, w jakim były kolorze i nie miało to wtedy dla mnie żadnego znaczenia. Pamiętam tylko, że kiedy mama rano zbliżała się do szafy, by ubrać mnie w to coś do przedszkola, wyskakiwałam z łóżka z krzykiem. Niewiele to pomagało, bo i tak w końcu któreś z rodziców wciągało mi to na nogi.
Powoli, z namaszczeniem, bo włożenie tego czegoś wymagało niezłej ekwilibrystyki. Koszmar mojego PRL-owskiego dzieciństwa nosił miano elastycznych rajstop.
Ich gryzącą fakturę poczułam oglądając wystawę „Fotoreporterzy” w nowej, fantastycznej siedzibie Muzeum Historii Fotografii przy ul. Rakowickiej 22.
W postindustrialnej hali prezentowane są tam zdjęcia 11 fotoreporterów związanych z tygodnikiem studenckim „itd.”, którzy w latach 70. i 80. rejestrowali okiem swoich aparatów ówczesną rzeczywistość, wydobywając z niej nie tylko absurdalność sytuacji, ale także nieprzyjemny dotyk elastycznej tkaniny.
Ot choćby wtedy, gdy prezentowali komisję poborową, przyjmującą żołnierzy do odbycia służby zasadniczej. Nadzy, młodzi chłopcy stoją zawstydzeni przed lekarzami, a kolejne zdjęcia pokazują proces ich odczłowieczenia i zmienienia w jedną mundurową masę. W dalszej części wystawy pokazany jest cykl fotografii z przysięgi, który doskonale domyka temat.
Rodziny rozsiadają się za pośpiesznie ustawionymi gdzieś w zabłoconym polu stołami, by przegryzając przywiezione w słoikach jedzenie, świętować z synami ich de facto dwuletnie przymusowe wykluczenie z życia.
Zresztą błoto stanowi element wielu fotografii. W błocie taplają się robotnicy, idący po wypłatę, oblepione błotem są buty mieszkańców gierkowskich blokowisk, w przydrożnym błocie leży pijak „przykryty” rowerem. Błoto przypomina też klepisko, po którym biegają brudne dzieci z cyklu fotografii przedstawiających wielodzietne rodziny.
Błoto ma tu wymiar symboliczny, który oddaje przygnębiającą aurę tamtej epoki. Jest ona tym bardziej dotkliwa, że wszystkie prezentowane na wystawie zdjęcia zostały wykonane przez znakomitych fotoreporterów, a wiele z nich ma nie tylko wartość dokumentalną, ale i artystyczną.
Długo stałam przed fotografią przedstawiającą dzieci, które urządziły pogrzeb wróblowi. Patrzące z przejęciem w obiektyw dziewczynki mają na nogach białe podkolanówki. Kolejny koszmar PRL-owskiej dziecięcej mody, któremu na szczęście moja mama nie uległa. Pamiętam, że koleżanki ubierały je w lecie do spódnic, kiedy było za ciepło na rajtuzy.
Jeżeli komuś wydawało się, że te bezsensowne, długie skarpetki chłodzą nogi, to najłagodniej mówiąc niezbyt mu było po drodze z rozumem.