Łatwo nie było, ale skończyło się planowo. Polacy wjechali do wielkiego finału Drużynowego Pucharu Świata. Młodzież, choć z wieku juniora kilku reprezentantów już wyrosło, zupełnie spokojnie wytrzymała presję. Tej nie brakowało, bo jak wiadomo gospodarzom pomagają ściany i… sędzia w spódnicy też.
Nic to dla naszych, choć żaden z reprezentantów nie może pamiętać Ireny Nadolnej za pulpitem sędziowskim. Nie było ich wtedy na świecie. Młodzież nasza obyta i z takimi okolicznościami przyrody, więc duński klimat też im nie przeszkodził w zwycięstwie. Duńczycy już mogą mówić o polskim kompleksie. Vojens biało-czerwoni zdobywają raz za razem. W sobotę było łatwiej, bo Nicki Pedersen wyjechał na wakacje i nikt - nawet profesor Hans Nielsen nie śmiał trzykrotnemu mistrzowi świata zakłócać kanikuły. Hasło reprezentacja na Pedersena nie działa.
W tym reprezentacyjnym „niedziałaniu” Duńczyk nie jest odosobniony. Menedżer reprezentacji Rosji, wraz z tamtejszą federacją musiał uciec się do fortelu, by w Vojens „Sborna” wystąpiła w najsilniejszym składzie. Prawie się udało. Prawie, bo na nasze szczęście zabrakło Grigorija Łaguty. Jeśli „Grisza” palec wyleczy – licencyjny fortel czyli brak zgody na ligowe starty w Polsce obowiązuje podobno do soboty – to Rosjan widzę w finale. Z tymi reprezentacjami to jakaś dziwna sprawa. Zawody fajne, jest ciekawie, dużo się dzieje, a żużlowcy – poza Polakami i Szwedami oraz w mniejszym stopniu Australijczykami – do jazdy w Drużynowym Pucharze Świata się nie garną. Bez ściemy, gdy nie wiadomo o co chodzi, chodzi najczęściej o pieniądze, a właściwie ich brak w poszczególnych federacjach. Weźmy takich Rosjan. Dopóki był sponsor – zresztą poniekąd z Polski rodem – dopóty wszyscy w wyznaczonym przez Andrieja Sawina miejscu i czasie byli. Kasy zabrakło, więc i najlepszych żużlowców zabrakło. W tym roku użyto fortelu, choć są i tacy, którzy mówią o szantażu.
Dziś drugi półfinał, a potem dzień po dniu baraż i finał. Brytyjczycy sporo ryzykują. Trochę deszczu i cały kalendarz weekendu może zostać przewrócony do góry nogami. Dajmy na to, że baraż rozegrany zostanie w sobotę, Wtedy finał w niedzielę i liga w Polsce odwołana. Oby nie. Zawody dzień po dniu na jednym stadionie przypomniały mi lansowaną jeszcze nie tak dawno inną formułę rywalizacji o miano najlepszej drużyny świata. Nic bowiem nie stoi na przeszkodzie, by tak turnieje kwalifikacyjne, jak i półfinały, baraż i finał rozegrać w jednym kraju. Zielona Góra – Gorzów, a może Toruń – Bydgoszcz, albo jeszcze inaczej Leszno – Poznań. Od soboty do soboty prawdziwy żużlowy mundial z udziałem piętnastu reprezentacji, a turniejów do rozegrania sześć. Ciekawa koncepcja.
Taki mundial to dziś tylko marzenie. Kilku polskim żużlowcom może natomiast ziścić się inne marzenie. Marzenie o medalu na igrzyskach. W Rio nie mają szans, ale za niespełna rok na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu – to powód remontu tego zabytkowego obiektu – odbędzie się turniej drużynowy. Stawką medale Igrzysk Sportów Nieolimpijskich. To jednak melodia przyszłości, teraźniejszość to Manchester.
Rafał Darżynkiewicz