Co się śniło młodziutkiej Marii Ślisz?
Śliczna, młoda dziewczyna śpi w czystej, białej pościeli. Jasne włosy rozsypały się jej na poduszce, tuż obok ugiętej, swobodnie ułożonej ręki. Błoga mina świadczy o tym, że śni się jej coś miłego. Może wakacyjna podróż, albo bal, na który zaprosił ją narzeczony?
Oglądając rysunek autorstwa Zofii Stępień można by długo rozmawiać o tym, jak przyjemne rzeczy roją się w głowie sportretowanej Marii Ślisz. I pewnie wielu widzów uruchomiłoby wyobraźnię, gdyby nie świadomość, że ów rysunek powstał w Auschwitz, a Maria nie była zawodową modelką, tylko obozową przyjaciółką artystki.
Mnie zupełnie rozbił nie tylko kontrast między sielankową aurą rysunku a rzeczywistością w jakiej on powstał, ale też dedykacja, która pod nim widniała. Portretowana dziewczyna napisała: „Drogie Siostrzyczki! Tak wyglądam, kiedy zasypiam z myślą o Was. Marysia”. A autorka portretu pod spodem dopisała: „Drogie Siostrzyczki Marysi! To nieprawda, że wygląda tak… Wygląda śliczniej, a co ważniejsze barwniej… (…) Szkoda, że nie mogę namalować jej farbkami. Serdecznie pozdrawiam. Pani Zosia”.
Słowa te nie wymagają komentarza, tak jak fakt, że portrety powstające w tym piekle na ziemi były dla więźniów namiastką normalności, czymś, co przywracało im resztkę odbieranego przez nazistów dzień po dniu człowieczeństwa. Dlatego na niektórych pracach prezentowanych w Kamienicy Szołayskich na wystawie „Twarzą w Twarz. Sztuka w Auschwitz” przedstawiani ludzie nie mają odciśniętego na sobie piętna cierpienia.
Nie da się jednak o nim zapomnieć, gdy wcześniej widziało się odnaleziony szkicownik, dokumentujący okrutne obozowe sceny. Na jego kartach esesmani znęcają się nad wychudzonymi, chorymi więźniami w sposób tak bestialski, że ma się ochotę natychmiast zamknąć oczy. Nie pozwala jednak na to rysunek Petera Edla, na którym widzimy dwie postaci - wycieńczonego mężczyznę w pasiaku, za plecami którego stoi ten sam człowiek tylko z czasów, gdy nikomu jeszcze nie śniło się o komorach gazowych czy piecach krematoryjnych. Twórca zadaje sobie tu pytanie: czy to jeszcze jestem ja?
Ta praca dzieli na wystawie dwa światy: świat, w którym uwięzieni artyści tworzyli nielegalnie, dzięki kradzionym materiałom i świat, który powstał dla propagandowych potrzeb faszystowskich zwyrodnialców. W tym celu powstało w obozie tzw. Lagermuseum, w którym uwięzieni artyści nie tylko malowali słuszne ideologicznie dzieła, ale też zamawiane przez esesmanów obrazy, wysyłane przez nich do domów w Rzeszy.
Portret Marii Ślisz mógłby ozdobić sypialnię żony niejednego z oficerów. Prawdziwa niemiecka kobieta zasypiałaby pod nim spokojnym snem, nie chcąc wiedzieć, jak naprawdę wyglądała obleziona przez wszy i pluskwy prycza młodej dziewczyny, której włosy nie opadały na białą poduszkę, bo znacznie wcześniej zostały już zgolone.